środa, 6 lutego 2013

Moneyback

Problem istnieje od dawna, ale wielka afera jest dopiero teraz – pewnie dlatego, że czas od początku roku minął szybko i za chwilę trzeba się będzie rozliczyć z podatku. Chodzi o moneyback. Sprawa jest trochę dziwna, ale bez względu na swoje szczegóły dowodzi jednego: że klient większości instytucji finansowych zawsze koniec końców zostaje sam i sam musi sobie radzić.

Banki uważają, że jeśli zwrot jest jednorazowo niższy niż 760 zł, to nie muszą przekazywać PIT-8c. Z kolei służby podatkowe sądzą co innego – że są to przychody klienta, na których Państwo ma prawo położyć swą wielką dłoń. Kuriozalne jest co prawda, że służby podatkowe same się ze sobą nie zgadzają, bo jak podaje wp.pl, Wojewódzki Sąd Administracyjny we Wrocławiu wydał w pojedynczej, konkretnej sprawie interpretację zgodną ze stanowiskiem jednego z banków, jednak tę niespójność trzeba pominąć. Niestety obowiązują stanowisko, wypowiedziane przez MF jest takie, że klient zapłacić musi.

Właśnie – musi zapłacić klient. Banki mają swoich prawników, którzy temat dawno rozpracowali, i wiedzą, że nie poniosą żadnych konsekwencji. Co więcej, można raczej iść o zakład, że wiedziały o ewentualnych komplikacjach dla swoich klientów od samego początku wielkiej kariery moneyback tj. od momentu, kiedy zorientowano się jaką moc marketingową to rozwiązanie ma. Problem jest tylko taki, że banki nie informowały swoich klientów, że w związku z moneybackiem ci ostatni mogą takie problemy mieć. Nie informowały, bo reklamowy wabik na klientów straciłby swoją cudowną moc.

Więc klient, który przez cały ostatni rok kochał pieniądze, które wydane wracały jak bumerangi, zostaje sam jeden jak palec i nie wie, co powinien teraz zrobić. Jeśli wykluczymy opcję, w której któraś z instytucji zlituje się jednak i zacznie wydawać PIT-8c (a wykluczyć taką opcję z dużym prawdopodobieństwem możemy, gdyż wydawanie wszelkiego rodzaju druków to dla banków raczej zamieszanie i większe lub mniejsze koszty) zostają dwa wyjścia. Jedno – być porządnym obywatelem i podsumować moneyback widniejący na wyciągach bankowych. Drugie – być porządnym obywatelem, ale zastanowić się z jakiej okazji ma być tak, że trzeba podatek płacić niejako podwójnie. Bo przecież – tak na chłopski lub babski rozum – za zakupy nie płaci się kaszą manną a zarobionymi pieniędzmi, które przecież fiskus, w sposób odwieczny i tradycyjny, i tak opodatkowuje. A jeśli później wydajemy w opcji moneyback, to, co do nas wraca nie jest prezentem, bonusem z nieba, czy wygraną na loterii, ale czymś, co już było nasze i co już podatkiem zostało objęte.

Wniosek jest jeden. Będąc dobrym obywatelem (w jednej lub drugiej formule) przy tej konkretnej okazji, warto być także, przy następnych rewelacjach podsuwanych przez banki, krytycznym klientem.

PS. Cashback to trochę nieprecyzyjny termin w kontekście zamieszania z Ministerstwem Finansów, bo tradycyjnie oznacza zupełnie coś innego niż zwrot części pieniędzy za dokonane zakupy kartą czy online. Oznacza usługę „bankomat w kasie”, czyli wypłatę gotówki w momencie płatności kartą za zakupy w tradycyjnym sklepie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz