czwartek, 28 lutego 2013

Opóźniony zapłon w oszczędzaniu

Tytuł z pierwszej strony Rzeczpospolitej z 26 lutego: Kryzysowe oszczędzanie. Podtytuł: Mimo wyraźnego spowolnienia gospodarczego oszczędności Polaków gwałtownie rosły. Zastanowić się warto nad jednym słowem… a mianowicie warto się przyjrzeć słowu mimo. Dlaczego? Bo sugeruje ono jakiś wielki wyczyn: sukces, choć trzeba było pokonać przeszkody, zwycięstwo, choć nie było łatwo. Tymczasem – jeśli nad tym się niżej pochylić – wzrost oszczędności Polaków w kryzysie jest dowodem na coś smutnego: że Polak w finansach, tak jak i na innych polach swojej działalności, jest mądry po szkodzie, reaguje zawsze z lekkim opóźnieniem. Okazuje się, że oszczędzamy dopiero ze strachu i wtedy, gdy tak naprawdę zaczyna nam się powodzić troszkę gorzej lub istnieje spore ryzyko, że tak właśnie będzie. Jest na pewno niejeden Polak, który decyduje się na odkładanie dopiero wtedy, gdy  pracodawca z powodu złej sytuacji obcina mu pensję. Zakłada, że skoro zaczęło być  źle, to za chwilę może być  jeszcze gorzej. Budżet, który ma do dyspozycji taka osoba, zostaje więc przycięty z dwóch stron: ubytek pensji z jednej strony, a zablokowane kwoty przeznaczone na oszczędności z drugiej. W ten sposób w skali całej gospodarki wydatki na konsumpcję w gorszych czasach spadają dużo bardziej niż wynikałoby to tylko ze spadku wynagrodzeń. A sytuacja mogłaby być zgoła inna … Bo Kowalski nie ma wpływu na to, że szef obcina mu pensję, ale ma całkowity wpływ na swój własny portfel. Mógłby w ramach zarządzania tym portfelem nie mrozić swoich pieniędzy w oszczędnościach. Mógłby – gdyby tylko oszczędzał wcześniej – wtedy, kiedy szef dawał mu podwyżkę. Dobrze byłoby, gdybyśmy byli mądrzy nie przed szkodą, nie po szkodzie, ale w tym właściwym momencie.

środa, 20 lutego 2013

Bardzo zależna niezależność


Wydaje się, że świadomość jak działają poszczególne instytucje finansowe oraz jakie podstawowe haczyki mają ich produkty, jest wśród Polaków coraz większa. Oczywiście nadal wiele osób bez zastanowienia zgadza się na drogie konto walutowe, aby tylko uzyskać wyższe niż bez tego konta oprocentowanie lokaty lub w ciemno kupuje jako inwestycję ubezpieczeniowy fundusz kapitałowy, który polecono mu w OFE. Bezrefleksyjne inwestowanie nadal niestety się zdarza. Ale z drugiej strony, szczególnie teraz, kiedy każdy bardzo szanuje każdą złotówkę oszczędności, coraz więcej osób sprawdza szczegóły, zadaje dodatkowe pytania. To bardzo dobrze. Tak samo jak dobre jest to, że powstają specjalne narzędzia i usługi, które ułatwiają analizy i porównania.

No właśnie. Każdy, kto jest spokojny, bo sprawdził usługę lub produkt finansowy w porównywarce lub u niezależnego doradcy i wybrał najlepsze podpowiedziane rozwiązanie, powinien natychmiast swoje błogie zadowolenie przerwać.

Dlaczego? Z  kilku powodów.
Pierwszy jest taki, że należy mieć świadomość, że doradcy i porównywarki sprzedają produkty tylko tych instytucji, z którymi się „dogadały”. Trzeba więc sprawdzać, z iloma współpracuje ten pośrednik/ta porównywarka, której chcemy zaufać. Może się okazać, że na rynku są produkty dużo lepsze dla nas, ale po prostu nie zostały wzięte pod uwagę. Nie wybraliśmy więc opcji najlepszej.

I druga sprawa. Porównywarki i pośrednicy pozwalają wybrać opcję najlepszą, to fakt. Ale najlepszą dla… nich. Jeśli już zasiądziemy w  wygodnym fotelu u doradcy lub przed ekranem komputera i uradujemy się zapewnieniem „doradzamy/porównujemy bezpłatnie”, zadajmy sobie od razu pytanie: nie zarabiacie na mnie, więc na czym zarabiacie? Otóż instytucje takie zarabiają na prowizjach otrzymywanych od instytucji finansowych. Stąd tylko jeden krok do konstatacji – bardzo słusznej zresztą – że doradca/porównywarka zasugeruje nam zakup tego produktu, na którym zarabia najwięcej. I ten produkt nam wciśnie. Tutaj wybraliśmy opcję najlepszą – tylko niestety raczej nie dla siebie.

Koniec końców okazuje się, że nawet instytucje, które tak dumnie obnoszą się ze swoją „niezależnością” i obiecują „obiektywizm”, trzeba oglądać przez lupę.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono w Money Makres

Myślimy o inwestowaniu i szukamy możliwości. Szukając trafiamy w gąszcz, istną dżunglę tysiąca produktów. Na ogół nie mamy zielonego pojęcia, który tak naprawdę mógłby ewentualnie być dla nas. Oczywiście, większość osób intuicyjnie czuje, że kocha ryzyko lub się go boi. Ale prawda jest taka, że trudno ocenić samego siebie i często, gdy zaczynamy drążyć, okazuje się, że jesteśmy innymi ludźmi niż nam się wydawało. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Jest sposób inwestowania, który ten psychologiczny paradoks bierze pod uwagę – Money Makers.

U Money Makresów, zanim powierzamy im jakiekolwiek pieniądze, przechodzimy test – porządny, rozbudowany, dobrze skonstruowany metodologicznie, pozwalający wyeliminować efekt, zgodnie z którym podczas badań uczestnikom zdarza się odpowiadać tak, jak chcieliby siebie widzieć, nie tak jest naprawdę. Ten test Money Makers zawiera aż 26 pytań, więc pozwala dość dobrze poznać zarządzającym kim jesteśmy i jaką mamy osobowość inwestycyjną. Pytania ujawniają wiele rzeczy, m.in. to, jak duże ryzyko chcemy mieć w naszych inwestycjach. Jednocześnie każdemu typowi osobowości przypisana jest strategia. Jest to strategia rekomendowana przez Makersów, najlepiej odpowiadająca naszej osobowości inwestycyjnej. Ale nie ma żadnego obowiązku, aby się na tę rekomendowaną strategię decydować, bo ostateczna decyzja zawsze należy do inwestora. Money Makersom, co w sumie dość dobre, zależy jednak na tym, żeby decyzja o zamianie strategii rekomendowanej na inną była podjęta mądrze. Wg Money Makers inwestor musi mieć  świadomość , że odchodząc od strategii rekomendowanej wchodzi w poziom ryzyka i potencjalny zysk inny niż określony dla niego i że może to przynieść rezultaty inne niż się spodziewał. Dopiero potem, po uzyskaniu informacji o naszej osobowości inwestycyjnej przekazuje się pieniądze do inwestowania.

Jeśli przyjrzymy się rynkowi usług finansowych, w tym przede wszystkim inwestycyjnych, to okazuje się, że wszyscy chcą coś sprzedać, wcisnąć mówiąc, że jest to do nas idealnie dobrane. Ale jak może to być prawda, skoro nikt nie spytał nas najpierw, czego naprawdę potrzebujemy? W Money Makres mają trochę inne podejście, więc szansa, że dostaniemy coś naprawdę dopasowanego do nas jest większa.

wtorek, 12 lutego 2013

UFK vs wolność wyjścia z inwestycji

Rzeczpospolita na swoich ekonomicznych stronach zamieściła ostatnio tekst dotyczący Ubezpieczeniowych Funduszy Kapitałowych – w Polsce jest już 5 mln osób, które takie fundusze posiadają. Biorąc pod uwagę konstrukcję tych produktów jest to liczba szokująco wręcz wysoka.

Wśród wielu negatywnych cech UFK, najbardziej rażąca jest chyba ta związana z pierwszym okresem trwania umowy. Dokładniej chodzi o niemożność wycofania się w tym czasie z inwestycji / ubezpieczenia bez ponoszenia bardzo poważnych kosztów. Szczegółowe warunki umów UFK w różnych instytucjach są oczywiście różne, ale generalnie negatywny standard jest powszechny: wycofując się z UFK traci się bardzo dużą część już zapłaconych, przekazanych instytucji pieniędzy. W przypadku niektórych instytucji za wycofanie się w pierwszych latach grozi kara utraty wszystkich zapłaconych składek! Tymczasem, jeśli się nad tym głębiej zastanowić,  z punktu widzenia klienta nie ma żadnego logicznego i wiarygodnego wytłumaczenia, aby cena wycofania się z inwestycji musiałaby być tak skandalicznie wysoka. Co więcej, nie ma żadnego logicznego i wiarygodnego wytłumaczenia, dlaczego klient miałby ponosić jakąkolwiek, najmniejszą choćby cenę za wycofanie się z inwestycji.

Twórcy i sprzedawcy UFK twierdzą (do niedawna można było czytać takie wypowiedzi), że kary za wycofanie się z umów służą zdyscyplinowaniu klientów, aby dokonywali systematycznych wpłat i byli konsekwentni w oszczędzaniu. Idea jest pozornie piękna i bardzo szlachetna ze strony instytucji finansowych, ale… tylko pozornie. W gruncie rzeczy postępowanie oferujących UFK jest ograniczeniem wolności klienta i jego prawa do swobodnego korzystania z własnych pieniędzy! A trzeba po stokroć podkreślić, że każdy inwestor powinien mieć prawo do podjęcia decyzji o zakończeniu inwestycji w dowolnym momencie,  kiedy mu się żywnie podoba. I to bez żadnych opłat. Taka możliwość powinna obowiązywać powszechnie, tym bardziej, że dobre standardy są dostępne na rynku usług finansowych; świadczą o tym przykłady m.in. ofert asset management czy funduszy inwestycyjnych, które takie podejście mają.

Ubezpieczeniowe Fundusze Kapitałowe niewiele mają wspólnego z ubezpieczeniami, są de facto formą inwestycji. Zanim jednak się na taką inwestycje zdecydujemy, zastanówmy się, czy nie lepiej inwestować gdzie indziej: tam, gdzie mamy zapewnione porównywalne lub lepsze wyniki inwestycyjne, a przede wszystkim tam, gdzie szanowana jest nasza wolność, a pieniądze nie są nam ta jak w UFK bez uzasadnienia zabierane.

piątek, 8 lutego 2013

Renta hipoteczna

Odwrócona hipoteka, renta dożywotnia… Usługom, które kryją się pod tymi terminami, nadal brak ram prawnych. Bez względu jednak na to, jak długo będzie trwać tworzenie i porządkowanie tych ram, oraz jak wiele energii temu procesowi zostanie poświęcone, warto zastanowić się czy w ogóle uwzględnianie takiej możliwości na lata emerytury ma sens.

W dużym skrócie i bez wnikania w szczegóły: usługi odwróconej hipoteki czy renty dożywotniej są przeznaczone dla osób starszych, a polegają na tym, że bank czy inna instytucja finansowa zobowiązują się do wypłacania seniorowi co miesiąc określonych kwoty pieniędzy, w zamian za co senior, w momencie swojej śmierci, przekazuje bankowi (lub innej instytucji) swoje mieszkanie lub dom. Pomysł jest prosty i na pierwszy rzut oka dobry. Wizja dodatkowych kilkuset zł miesięcznie może być kusząca zarówno dla niejednego emeryta obecnego, jak i dla niejednego emeryta przyszłego. Emeryt przyszły jest jednak w tej dobrej sytuacji, że do emerytury ma trochę czasu i odwróconej hipoteki może i powinien starać się uniknąć.

Dlaczego? Trzeba wiedzieć, że zgodnie w wyliczeniami, jako seniorzy związani umową o dożywotnią rentę, otrzymamy w wypłatach tylko kilkadziesiąt procent wartości naszej nieruchomości (wg danych udostępnionych Fundusz Hipoteczny Dom firmie Home Broker ok. 30-35%). To bardzo mało. Okazuje się więc, że 2/3 naszego mieszkania bankowi oddajemy za darmo! Trudno nazwać to inaczej niż nierozsądnym marnotrawstwem i wyrzucaniem swojej własności w błoto. Co jednak z potrzebą kilkuset dodatkowych złotych w okresie emerytury? Tę kwestię można rozwiązać bardzo prosto. Te same pieniądze, które dałaby nam odwrócona hipoteka, można po prostu zabezpieczyć sobie z innego źródła. Wystarczy odpowiednio wcześnie zacząć oszczędzać, a jeszcze lepiej inwestować wybierając lokaty czy obligacje, a w przypadku TFI czy asset management decydując się na bezpieczne strategie.

Warto też zastanowić się nad inną kwestią – dla wielu osób pewnie podstawową. Czy traktujemy nasze mieszkanie jako cztery ściany? Czy może jest to bardziej „nasz dom w mieszkaniu”? Jeśli to drugie, to czy potrafimy wyobrazić sobie, że nie zostawiamy mieszkania dzieciom? Ten niepoliczalny, emocjonalny czynnik tym bardziej przekonuje, żeby zamiast z renty dożywotniej czy odwróconej hipoteki pieniądze na emeryturę wziąć z oszczędności i inwestycji rozpoczętych dużo wcześniej.

czwartek, 7 lutego 2013

Akcje - jeśli nie teraz to kiedy?

Każdemu, kto dba o swój portfel i uważnie przygląda się możliwościom sensownego ulokowania własnych pieniędzy, prędzej czy później do głowy przychodzą akcje. Na ogół dzieje się to w momencie złym, bardzo złym lub nawet w najgorszym możliwym. Dlaczego?

Niewiele osób - oprócz oczywiście profesjonalistów - ma czas, aby głęboko i gruntownie analizować powiązane ze sobą światowe rynki kapitałowe, badać czynniki makroekonomiczne w kraju i za granicą czy z pełną starannością szacować ryzyko inwestycji w konkretne akcje na bazie analizy technicznej czy fundamentalnej. Większość z nas żyje innymi sprawami – pracą, którą wykonujemy czy życiem rodzinnym. Przy takim trybie życia decyzje o inwestycjach giełdowych podejmujemy nie na bazie czystych faktów, ale na bazie „przetrawionych faktów”, podawanych np. przez media. Czego dotyczą „przetrawione fakty”? Na przykład analizy stóp zwrotu z konkretnych akcji. Tak, informacja o ponadprzeciętnym zysku z papierów spółki X jest dobra, ale nie jest to w żaden sposób informacja dla nas! Jest to jedynie stwierdzenie faktu, że komuś udało się nieźle zarobić. W żaden sposób nie powinniśmy automatycznie traktować tego jako impuls do działania. Odwrotnie – do głębokiej refleksji skąd się wziął tak duży zarobek? I warto zdać sobie sprawę, że duże zyski biorą się z  tego, że teraz bardzo drogo, ale ktoś kupował, gdy rynek był bardzo nisko! I tu dopiero można znaleźć impuls do działania, choćby na teraz. Dobrego zysku z inwestycji w akcje nikt nigdy zagwarantować nie może (a jeśli to robi, to jest oszustem), ale przy obecnej sytuacji na giełdzie i jednoczesnym spełnieniu kilku warunków, lepsze okoliczności do zainwestowania w akcje mogą się przez długie lata nie trafić. O jakich warunkach potencjalnie dobrej inwestycji tutaj mówimy? Po pierwsze, inwestujmy tylko jeśli możemy sobie na to pozwolić, tzn. mamy odłożone pieniądze na wszystkie awaryjne sytuacje (choroba, utrata pracy), w portfelu kilka bezpiecznych narzędzi długoterminowego oszczędzania, czujemy się bezpiecznie, np. dzięki odpowiednim polisom. Po drugie, jeśli brak nam czasu i nie możemy analizować wszystkich dostępnych danych, czytać, liczyć, sprawdzać – zostawmy to owym profesjonalistom, którzy z tego żyją. Chodzi o specjalistów z TFI, które dla „zwykłych ludzi” są dostępne od zawsze (http://www.inwestycyjne-fundusze.pl/lista-funduszy/) lub instytucjom asset management, które dla „zwykłych ludzi” są dostępne od stosunkowo niedawna (http://www.moneymakers.pl/). Ważne, żeby instytucje, którym powierzamy pieniądze były objęte nadzorem KNF. Warunek trzeci: przyjmijmy raczej długi horyzont inwestycji, a w krótkim terminie trzymajmy emocje na wodzy. Wzięcie pod uwagę tych elementów nie daje gwarancji, ale na pewno zwiększa prawdopodobieństwo, że inwestycja w akcje będzie udana.

100% pewności co do zysku z akcji nigdy nie ma, bo akcje to zawsze jakieś ryzyko. Warto jednak też zadać sobie pytanie: „jeśli nie teraz, to kiedy?!”.

środa, 6 lutego 2013

Moneyback

Problem istnieje od dawna, ale wielka afera jest dopiero teraz – pewnie dlatego, że czas od początku roku minął szybko i za chwilę trzeba się będzie rozliczyć z podatku. Chodzi o moneyback. Sprawa jest trochę dziwna, ale bez względu na swoje szczegóły dowodzi jednego: że klient większości instytucji finansowych zawsze koniec końców zostaje sam i sam musi sobie radzić.

Banki uważają, że jeśli zwrot jest jednorazowo niższy niż 760 zł, to nie muszą przekazywać PIT-8c. Z kolei służby podatkowe sądzą co innego – że są to przychody klienta, na których Państwo ma prawo położyć swą wielką dłoń. Kuriozalne jest co prawda, że służby podatkowe same się ze sobą nie zgadzają, bo jak podaje wp.pl, Wojewódzki Sąd Administracyjny we Wrocławiu wydał w pojedynczej, konkretnej sprawie interpretację zgodną ze stanowiskiem jednego z banków, jednak tę niespójność trzeba pominąć. Niestety obowiązują stanowisko, wypowiedziane przez MF jest takie, że klient zapłacić musi.

Właśnie – musi zapłacić klient. Banki mają swoich prawników, którzy temat dawno rozpracowali, i wiedzą, że nie poniosą żadnych konsekwencji. Co więcej, można raczej iść o zakład, że wiedziały o ewentualnych komplikacjach dla swoich klientów od samego początku wielkiej kariery moneyback tj. od momentu, kiedy zorientowano się jaką moc marketingową to rozwiązanie ma. Problem jest tylko taki, że banki nie informowały swoich klientów, że w związku z moneybackiem ci ostatni mogą takie problemy mieć. Nie informowały, bo reklamowy wabik na klientów straciłby swoją cudowną moc.

Więc klient, który przez cały ostatni rok kochał pieniądze, które wydane wracały jak bumerangi, zostaje sam jeden jak palec i nie wie, co powinien teraz zrobić. Jeśli wykluczymy opcję, w której któraś z instytucji zlituje się jednak i zacznie wydawać PIT-8c (a wykluczyć taką opcję z dużym prawdopodobieństwem możemy, gdyż wydawanie wszelkiego rodzaju druków to dla banków raczej zamieszanie i większe lub mniejsze koszty) zostają dwa wyjścia. Jedno – być porządnym obywatelem i podsumować moneyback widniejący na wyciągach bankowych. Drugie – być porządnym obywatelem, ale zastanowić się z jakiej okazji ma być tak, że trzeba podatek płacić niejako podwójnie. Bo przecież – tak na chłopski lub babski rozum – za zakupy nie płaci się kaszą manną a zarobionymi pieniędzmi, które przecież fiskus, w sposób odwieczny i tradycyjny, i tak opodatkowuje. A jeśli później wydajemy w opcji moneyback, to, co do nas wraca nie jest prezentem, bonusem z nieba, czy wygraną na loterii, ale czymś, co już było nasze i co już podatkiem zostało objęte.

Wniosek jest jeden. Będąc dobrym obywatelem (w jednej lub drugiej formule) przy tej konkretnej okazji, warto być także, przy następnych rewelacjach podsuwanych przez banki, krytycznym klientem.

PS. Cashback to trochę nieprecyzyjny termin w kontekście zamieszania z Ministerstwem Finansów, bo tradycyjnie oznacza zupełnie coś innego niż zwrot części pieniędzy za dokonane zakupy kartą czy online. Oznacza usługę „bankomat w kasie”, czyli wypłatę gotówki w momencie płatności kartą za zakupy w tradycyjnym sklepie.