wtorek, 2 kwietnia 2013

Dobre rady


Bożena Dykiel reklamując jeden z magazynów dla gospodyń domowych mówiła „dobre rady zawsze w cenie”. W finansach osobistych obowiązuje taka sama prawda, tylko w smutnym wydaniu: dobre rady zawsze kosztują, gdy mówią do nas różnej maści doradcy finansowi, a często słono płacimy również za konsekwencje ich wysłuchania. Równie często jesteśmy wtedy… bezradni.

Ostatnio w Dzienniku Gazecie Prawnej pojawił się ciekawy artykuł autorstwa p. Jacka Uryniuka. Tekst dotyczy osób, które kupiły obligacje firmy Direct eServices, która z kolei papierów nie wykupiła zostawiając inwestorów z pustymi rękoma. Teraz oszukani uważają, że część odpowiedzialności za ich straty ponosi kancelaria Pyffel & Partners, która im taką inwestycje doradziła.

Case ma charakter głośnego klaksonu i czerwonego światła: każdy, bez względu na typ doradcy, z usług którego korzysta, powinien pamiętać, że na tym właśnie polega doradztwo, że zostawia ryzyko po naszej stronie… i nie ma nic do rzeczy, że na dodatek za to płacimy! Gdy idziemy do Open Finance, to możemy czuć, że jesteśmy na coś namawiani, ale doradca nazwie to inaczej – jesteśmy po prostu informowani. I nieważne jest jak wyglądało w rzeczywistości to informowanie (może jednak namawianie…?). Decyzję finansową podejmujemy sami i sami jesteśmy za nią odpowiedzialni. Czy to w przypadku wizyty w Open Finance, czy w przypadku porównywarek, które również po części doradzają, czy w przypadku doradcy/pośrednika nieruchomości – ewentualny problem w późniejszym okresie jest tylko i wyłącznie nasz. Łatwo to porównać do modelu psychoterapeutycznego. Psychoterapeuta może sprawiać wrażenie, że w którąś stronę nas popycha, a z innej strony zawraca, ale to nieprawda. Każdą decyzję życiową podejmujemy sami i sami jesteśmy za nią odpowiedzialni.

Jak więc podchodzić do inwestowania? Są dwie opcje. Jeśli chcemy pomnażać pieniądze sami, to musimy wierzyć w swoją wiedzę (a więc przede wszystkim ją mieć), wyczuwać intuicyjnie okazje i mieć sporo czasu. Jeśli nie mamy dużo ani czasu, ani wiedzy, ani intuicji – oddajmy majątek komuś, kto się na tym zna, ale jednocześnie biorąc opłatę i zarabiając na nas nie unika odpowiedzialności.

poniedziałek, 25 marca 2013

Natixis Global Retirement Index


Jedna z międzynarodowych firm zajmujących się asset management – Natixis Global, obwieściła światu, że Polska jest na 36 miejscu pod względem jakiegoś tam wymyślonego przez nich wskaźnika, który pokazuje jak dobrze będzie się nam żyło na emeryturze. Miejsc było 150. Czyli teoretycznie jest nieźle… Ale w praktyce… Jak to w praktyce.

Metodologia tego badania jest tak pokrętna, że w ogóle niewiarygodna. Mierzono cztery obszary (zdrowie, finanse, dobrobyt i jakość życia). Te obszary mierzono z kolei poprzez inne wskaźniki. Ale jak to całe mierzenie się odbywało, czym dokładnie, na jakich danych źródłowych, za jaki czas i jak standaryzowano – trudno się tego doszukać. Do tego autorzy badania nie mówią jasno, czy Natixis Global Retirement Index mierzy „teraz” czy pokazuje przewidywania na przyszłość, a jeśli tak, to w jakiej perspektywie. Każdy rozsądnie myślący Polak powinien raczej odrzucić taki wskaźnik. A już tym szybciej go powinien odrzucić, jeśli weźmie pod uwagę jak naprawdę, realnie wygląda życie polskich emerytów i jaki ewidentny bałagan panuje w naszym systemie emerytalnym.

Problem niestety jest taki, że jeden z dzienników pokazał ten indeks z tytułem „Polscy emeryci dość bezpieczni”, co jest… bardzo niebezpieczne. Mniej świadomym obywatelom, którzy nie poddadzą pod wątpliwość metodologii badania zamorskiej firmy Natixis Global z Bostonu, ani tego, że jego wynik dla Polski jakoś tak nijak przystaje do realiów, taki tytuł daje do zrozumienia, że wcale nie jest tak źle. Że nasza przyszłość nie wymaga, aby się na niej koncentrować, bo jest jakoś zabezpieczona. Takie tytuły mogą łatwo uśpić powoli budzącą się świadomość Polaków, że sami muszą zadbać o swoja emeryturę, bo nikt, a już na pewno żaden państwowy system emerytalny, tego nie zrobi.

Co ciekawe, teza, że „każdy jest odpowiedzialny za siebie, również w kwestii emerytury” nie wynika w żaden logiczny sposób z badania. Co prawda badanie w sposób bardzo tendencyjny pokazuje to na czym zależy firmie Natixis tzn. aby przyszli emeryci przekazali jej swoje pieniądze w zarządzanie. Ale – co bardzo zaskakujące w tej całej niewiarygodności – wspomniana teza jest ze wszech miar prawdziwa. I to właśnie przesłanie „emerytura – umiesz liczyć, licz na siebie” powinno się pokazywać Polakom, a nie pisać „Polscy emeryci dość bezpieczni”.

czwartek, 21 marca 2013

Dobrze wiedzieć co się ma


Czy kupując jednostki funduszu inwestycyjnego, zdajemy sobie dokładnie sprawę, co kupujemy? Niektórzy pewnie to wiedzą, ale większość początkujących inwestorów kieruje się ogólnikami i nieprecyzyjnymi informacjami, zasłyszanymi bądź przeczytanymi. Każdy wie mniej więcej, że fundusz agresywny to akcje, zrównoważony – taki pół na pół, obligacji – nie ma konieczności tłumaczenia, bezpieczny – nic nam się nie stanie itd. itp. Co to oznacza? Że już na samym początku nasza inwestycja opiera się na niewiedzy. A co dopiero później…? Jednostki są na naszym rachunku, ale zupełnie nie wiemy, co się z nimi dzieje na przestrzeni dłuższych okresów. Raz na jakiś czas dostajemy list z informacją, że wartość inwestycji spadła (lub wzrosła) o tyle to a tyle. Tych papierowych listów często nawet nie otwieramy… A nawet jeśli otwieramy, to na ogół jest już za późno, aby w jakikolwiek sposób reagować – sprzedać jednostki, dokupić je lub konwertować na inne. Inwestycja żyje swoim życiem i często dopiero przypadkiem dowiadujemy się rozczarowani, co się z naszymi pieniędzmi działo (wyparowały?).

Na rynku usług finansowych dostępne są jednak narzędzia, które pozwalają śledzić inwestycje dość szczegółowo. W ograniczonym zakresie robią to TFI. Mogę one pokazać zawartość całego danego funduszu, choć nie indywidualnie dla nas. Nie widzimy w takim przypadku np. wartości akcji, które posiadamy czy kwotowo wyrażonych prowizji pobranych przez instytucję. TFI funkcjonują w tym zakresie raczej pasywnie – na ogół przez stronę internetową, na którą trzeba wejść i poszukać specjalnego dokumentu. Dodatkowo trzeba też pamiętać, że w większości przypadków takie informacje są ujawniane raz na jakiś czas. Jeśli nie sprawdzamy tych informacji tuż po ich aktualizacji, często zdarzy się, że w danym momencie skład portfela jest już inny – informacja taka nie jest wiele warta.

Są też jednak też narzędzia, które pozwalają przeglądać skład portfela i jego najdrobniejsze detale na bieżąco. Jest tak np. w Money Makers. Money Makers oferuje usługę asset management, więc decyzje pozwalamy podejmować zarządzającym. Ale jednocześnie każdy klient jest traktowany indywidualnie. Ma swoje własne konto i w każdym dowolnym momencie może na nie zajrzeć. Tutaj nasza inwestycja jest dokładnie rozłożona na czynniki pierwsze - możemy ją zobaczyć. Wszystko widać jak na dłoni. Portfel jest pokazany absolutnie szczegółowo. Przykładowo, wchodząc w składową „akcje”, możemy dowiedzieć się, jakie dokładnie są to akcje i jakich spółek. Na rachunku widać też dokładnie opłaty, które płacimy Money Makersom za zarządzanie. Nie ma żadnych tajemnic. Usługa zapewniająca taką funkcjonalność jest dobra dla osób, które z jednej strony nie mają wystarczającej wiedzy i czasu, aby zarządzać inwestycjami samodzielnie, ale z drugiej chcą mieć nad nimi kontrolę na bieżąco – w wybranym dniu i o wybranej godzinie.

wtorek, 19 marca 2013

Wpływ palenia na wysokość emerytury


Czasem słyszy się tezę, że aby odkładać na emeryturę, trzeba mieć z czego. W domyśle: tylko bogaci mogą sobie pozwolić na oszczędzanie. Frazes ten często jest powtarzany bez zastanowienia...

Źródła dodatkowego dochodu na czas po 65 r. mogą być dwa: można być krezusem lub być konsekwentnym. Z opcji pierwszej chciałby skorzystać każdy, lecz nie każdy może. Z opcji drugiej może skorzystać każdy, lecz nie każdy chce. Opcja pierwsza jest bardzo trudna w realizacji, bo zależy od wielu czynników, na które nie mamy wpływu, podczas gdy opcja druga zależy właściwie tylko od jednego czynnika, który zresztą całkowicie kontrolujemy – od naszej wolnej woli.  Jeśli będziemy systematyczni i konsekwentni, nawet najdrobniejsze kwoty (przysłowiowa złotówka dziennie), dadzą nam porządne uzupełnienie emerytury. Jak to zrobić?


  1. Rzucić palenie. 13,5 zł za paczkę papierosów, z której zrezygnujemy 3 razy w tygodniu daje nam 162 zł miesięcznie. Pieniądze niewydane można w ramach przypominania sobie dziecięcych lat, najzwyczajniej w świecie wrzucić do specjalnie zakupionej skarbonki.
  2. Założyć specjalne konto, w którym przy płatności w sklepie drobne pieniądze są automatycznie przelewane na konto oszczędnościowe.
  3. Ustawić stałe zlecenie przelewu na konto oszczędnościowe bez względu na wysokość zarobków. Wartość przelewu nie musi być duża – ważne, żeby przelew był stały.
  4. Robić dziecku kanapki do szkoły zamiast codziennie wydawać mu kieszonkowe na słodkie bułki. Nie dość, że zadbamy o to, czy dziecko zdrowo je, to zaoszczędzone „kanapkowe” pieniądze możemy odłożyć, np. na studia czy dodatkowe kursy naszej pociechy.
  5. Warto też zacząć korzystać z porównywarek cen – nie tylko produktów, ale też usług. Różnice w cenach mogą być gigantyczne.
  6. Kupować na wyprzedażach.
  7. itd. itp. 

Metod może być tysiąc, a ich wachlarz bez problemu dopasujmy sobie sami, w zależności od trybu życia jaki prowadzimy. Po prostu za każdym razem, gdy mamy wydać jakieś pieniądze, niech odezwie się w nas wewnętrzny Szkot. Zadajmy sobie proste pytanie: czy mogę to zrobić taniej? Zaoszczędzoną różnicę, choćby najmniejszą, odkładajmy w ustalonej wcześniej formule oszczędzania (konto oszczędnościowe, skarbonka, specjalna przegródka w portfelu). Osoby potrzebujące pozytywnego wzmocnienia i motywacji marchewkowej mogą raz w miesiącu podzielić oszczędności na pół, z czego jedną połowę wydać na przyjemności. Druga zostaje w maszynie oszczędzającej. Przez kilka lat uzbiera się tyle, że będzie można zrobić z pieniędzmi coś konkretniejszego i zainwestować: kupić jednostki TFI czy wejść w asset management.

poniedziałek, 18 marca 2013

Co przeczuwają TFI


Ostatnio coraz więcej TFI się promuje. Czyżby zarządzający wraz z przebiśniegami i pierwszymi podmuchami wiosennego wiatru poczuli hossę? Otóż niekoniecznie. Stąd też uprasza się, aby klient, który widzi reklamę sugerującą, że zainwestowanie w fundusz to przedni pomysł, zrobił na sekundkę krok w tył, a następnie spojrzał z dystansu i na samą planowaną inwestycję, i na ogólną sytuację, w której wszyscy jesteśmy i na przeszłość (bo w przypadku zarządzających funduszami i aktywami „co było a nie jest jednak pisze się w rejestr”).

Gdyby wyjść z założenia, że zarządzający TFI idealnie odczytują przyszłe ruchy indeksów giełdowych, pewnie nie wydarzyłyby się dramatyczne spadki wartości jednostek w latach 2007-2008, lub nie tak głębokie. Mądrze przewidujący stratedzy byliby w stanie wyczuć dołującą wkrótce giełdę i odpowiednio wcześniej zmieniliby zawartości swoich portfeli. Dobrze byłoby, żeby jednocześnie głośno powiedzieli wtedy swoim klientom, że czerwień wyleje się na parkiety, aby ci ostatni mogli umorzyć swoje jednostki funduszy akcyjnych. Ale to już byłoby anielskie zachowanie, którego trudno oczekiwać po instytucjach finansowych, a już na pewno nie w sytuacji, gdy idą chude lata i trzeba jak najdłużej klienta, z którego się żyje, utrzymać. Niestety, spadki wartości jednostek TFI się wydarzyły, a to oznacza, że kilka lat temu założenie o trafności przewidywań zarządzających było błędne. A skoro raz było błędne, to może być błędne po raz drugi, czyli np. teraz i w obecnych warunkach. Dlatego zamiast poddawać się reklamowym czarom TFI lepiej poczytać makroekonomiczne prognozy samemu, zorientować się gruntownie co do perspektyw światowej gospodarki. Może się okazać, że optymistyczne bajania TFI łatwo poddać pod wątpliwość.

Do tego warto zastanowić się trochę jakie motywy mogą przyświecać  bajaniu TFI i zwrócić uwagę w jakim momencie jesteśmy. Jesteśmy po serii obniżek stóp procentowych, które są na minimalnym historycznym poziomie. Abstrahując od skuteczności takich działań na rozruszanie gospodarki, zapewnione mamy dwie rzeczy: korzystniejsze kredyty i gorsze oprocentowanie lokat. Lokaty przestają się one opłacać, więc cała rzesza dotychczas oszczędzających w ten sposób, nie będzie miała gdzie ulokować swoich pieniędzy. Zostaną z gotówką w rękach. I właśnie bardziej tę gotówkę niż wiosenną hossę, czują zarządzający.

czwartek, 7 marca 2013

Krótki cytat o podejmowaniu decyzji inwestycyjnych

Dziś Piotr Rogowski z Money Makers napisał w Parkiecie (str. 02) coś ciekawego:  inwestorzy często nie zdają sobie sprawy, że na rynku akcji, kiedy zaczyna być głośniej o idącej hossie, to jest prawdopodobne, że zbliża się dołowanie kursów. A gdy słychać skrajnie pesymistyczne głosy analityków, to znaczy, że można spodziewać się rosnących kursów. Do przemyślenia i ku pamięci.

Dobra przyszłość tylko we własnych butach

Zbliża się kolejna wielka fala dyskusji o OFE, na której z sukcesem, jako jedyni popłyną dziennikarze. Znów będą mieli mnóstwo wątków do zreferowania i opinii do zacytowania, co pozwoli im wypracować porządną wierszówkę. Reszta będzie wielkim chaosem.

O wątkach nowej fali na razie wiadomo niewiele, choć wiadomo, że prócz starych tematów mamy przerażający nowy: ZUS ma przejmować nasze pieniądze zarządzane przez OFE, na kilka lub kilkanaście lat przed naszym odejściem na emeryturę. A z zabranych z OFE naszych pieniędzy ma wypłacać emerytury bieżące.

Tak… Jeśli weszlibyśmy w buty Ministerstwa Finansów, takie rozwiązanie pewnie w jakiś sposób byłoby dla nas naturalne, być może sami byśmy na nie wpadli i nie mając żadnego innego, chcieli zrealizować. Naszym szczęściem jest jednak, że w żadne cudze buty nie musimy wchodzić, ponieważ mamy swoje własne, a jak wiadomo, tylko w swoich własnych butach człowiek czuje się najlepiej. OFE, pomimo wszystkich zastrzeżeń, są własnymi butami: odkładamy na siebie i w instytucji, którą sami wybieramy. A teraz nagle OFE ma być częścią, czegoś, czego zaprzeczeniem miało być z zasady, czyli systemu repartycyjnego, w którym – jeśli na to realnie spojrzeć – na dany wybrany moment nie mamy nic. Czy rzeczywiście nie wystarczy I filar, w którym nasze własne pieniądze przestają być nasze, a ZUS bez pardonu bierze je dla innych. Wystarczy, naprawdę stanowczo wystarczy. Każdy z nas ma prawo mieć przynajmniej częściowe poczucie, że odkładane pieniądze należą tylko i wyłącznie do niego i że dzięki nim będzie mieć taką przyszłość, jaką chce. To dla każdego człowieka bardzo ważne – mieć świadomość własności pieniędzy na przyszłość to mieć poczucie kontroli nad tą przyszłością. Państwo z szacunku do obywateli i ich wolności, powinno na taką możliwość nie tylko pozwolić, ale wręcz ją wzmacniać i promować.

Bo trzeba też spojrzeć na tę kwestię szerzej – tylko swoboda w zakresie zabezpieczania przyszłości nauczy Polaków dbać o swoje finanse, planować je i odpowiedzialnie nimi zarządzać.